Niektóre walki, niektóre wojny.
Jest środa, zaraz jadę na basen i piszę to bo muszę. Muszę to wszystko z siebie wyrzucić. To, że przed chwilą zapłakana siedziałam na ławce na uczelni pewnie nie wpływa na obiektywność tego wpisu. Trzęsę się, nadal, niezmiennie, jak zwykle. Znowu trudno mi pisać, znowu mam oczy zamglone od płaczu, znowu jestem czerwona, spuchnięta i z nosa leci mi woda. Znowu nie mogę zebrać myśli dlatego, że wypełniają mnie emocje. O ironio, wypełnia mnie to wszystko po brzegi tak, że trudno mi oddychać, trudno mi żyć, choć tyle we mnie życia. I nagle zostaje sama, znowu sama, zawsze sama. Sam się rodzisz, sam umierasz, żyjesz chyba też, tak bardzo mnie boli. Kobieta zmienną jest? Chyba najstabilniejszą istotą pod słońcem wobec ogromu egoizmu męskiego i decyzji podejmowanych przez nich na „bo tak”. Nie jest mi smutno – jest mi przeraźliwie zimno, choć siedzę w swetrze. Nie mogę sprecyzować tego odczucia chłodu, takiego który przeszywa ciało za każdą. kurwa. myślą. A mogłam mieć swój kawałek nieb...