Niektóre walki, niektóre wojny.
Jest środa, zaraz jadę na basen i piszę to bo muszę. Muszę
to wszystko z siebie wyrzucić. To, że przed chwilą zapłakana siedziałam na
ławce na uczelni pewnie nie wpływa na obiektywność tego wpisu. Trzęsę się,
nadal, niezmiennie, jak zwykle. Znowu trudno mi pisać, znowu mam oczy zamglone
od płaczu, znowu jestem czerwona, spuchnięta i z nosa leci mi woda. Znowu nie
mogę zebrać myśli dlatego, że wypełniają mnie emocje. O ironio, wypełnia mnie
to wszystko po brzegi tak, że trudno mi oddychać, trudno mi żyć, choć tyle we
mnie życia.
I nagle zostaje sama, znowu sama, zawsze sama. Sam się
rodzisz, sam umierasz, żyjesz chyba też, tak bardzo mnie boli. Kobieta zmienną
jest? Chyba najstabilniejszą istotą pod słońcem wobec ogromu egoizmu męskiego i
decyzji podejmowanych przez nich na „bo tak”. Nie jest mi smutno – jest mi
przeraźliwie zimno, choć siedzę w swetrze. Nie mogę sprecyzować tego
odczucia chłodu, takiego który przeszywa ciało za każdą. kurwa. myślą. A mogłam
mieć swój kawałek nieba. Czy to oznacza, że powinnam pożegnać się z ciepłem już
na długo? Jak serce zamarza to tak trudno jest je później ogrzać, znowu
popełniasz te same błędy, znowu odtrącasz, cierpisz, cierpisz, cierpisz. A
później SMS od niego – rzucasz wszystko i wracasz, biegniesz, odwołujesz wszystko
inne – a on stwierdza, że jesteś patologiczna, że jesteś przykładem friend with
benefit, że nie umiesz kochać.
Nie można wygrać niektórych walk, a niektóre wojny się nie
kończą. I nie jest sztuką pokonać własny strach, bo to tworzenie pozorów. Sęk w
tym, aby nauczyć się go okiełznać i z nim żyć. Nie podporządkowywać się jemu,
lecz czerpać z niego siłę. I choć to potwornie trudne, nie jest niemożliwe.
Tak mi zimno.
Comments
Post a Comment